"Gdy nie umiemy modlić się...

....tak jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami." Rz 8, 26

Rzecz przytrafiła mi się w tym samym czasie i przestrzeni co historia z postu "modlitwa wieczorna". Tylko klasa była inna. Dwudziestu pięciu chłopaków. Wielkich chłopaków z klasy zawodowej. Okropnie się ich bałam. Ale jak przystało na nieopierzoną nauczycielkę ostro trzymałam fason. Jak to zwykle bywa katechezę zaczynaliśmy od modlitwy, tzn. ja się modliłam a oni w tym czasie (łagodnie mówiąc) – szaleli. Początek lekcji zawsze był taki sam – panowie robili wszystko, żebym zrezygnowała z modlitwy. Niekiedy nawet miałam wrażenie, że są rodem z pewnego nieprzyjacielskiego miejsca. Tak było przez cały rok. Po wakacjach trochę wydorośleli i zmienili taktykę – ja się modliłam a oni ostentacyjnie milczeli dając mi do zrozumienia, że modlitwa jest dla frajerów a nie takich twardzieli jak oni. Mnie to mało obeszło – zdecydowanie wolałam wersję dla twardzieli. I tak było przez cały rok. Nie muszę chyba dodawać, że relacje z nimi były fatalne – jedna wielka szarpanina. Po wakacjach nie zmieniło się nic, aż do tej jednej lekcji a właściwie modlitwy. Jak zwykle na początku sprawdziłam obecność a potem poprosiłam, żeby wstali, zaczęłam Ojcze nasz i po chwili dociera do mnie, że słyszę jeden zgodny chór męskich głosów. Podniosłam głowę i widzę zdezorientowanych twardzieli, którzy ze zdziwieniem spoglądają na siebie – jak to się stało? Uśmiechnęłam się do nich, a oni odpowiedzieli mi tym samym. Gdy dotarliśmy do amen - klasa, łącznie ze mną, zaśmiewała się do łez. Odpuściło nam. Ja wyluzowałam a oni przestali grać. Powiecie – "zapomnieli się". Owszem, ale jestem przekonana, że Ktoś im w tym dopomógł - Ten, który uczy nas modlić się, gdy jesteśmy nieporadni. Bo przecież po owocach rozpoznamy Jego dzieło. A pierwszym owocem była radość, taka szczera radość. Drugim - zmiana w naszych relacjach - polubiłam ich a im na tym bardzo zależało.