Gdy byłam dzieckiem całym moim
duchowym światem rządziła Matka Boża. Było to dla mnie oczywiste
i naturalne, że wszystko omawiam i załatwiam z Maryją. Ona
towarzyszyła mi w długiej drodze do szkoły i na przerwach,
zwłaszcza przed przerażającą matematyką. Mam wrażenie, że
nawet przygotowując się do pierwszej Komunii Świętej
intensywniej modliłam się do Matki niż do tego, Którego miałam
przyjąć do serca. Gdy podrosłam moje przywiązanie do Niej
pogłębiły piesze pielgrzymki. Aż do dziwnego wydarzenia. Byłam
- zdaje się początkującą licealistką - i postanowiłam, że
codziennie przed szkołą będę na Mszy świętej. Pierwszego dnia
mojego postanowienia wpadłam zziajana i spóźniona do kościoła,
serce łomotało mi ze zmęczenia i z jakiegoś niezwykłego
podniecenia. Miałam wrażenie, że za moment coś się wydarzy – i
faktycznie tak się stało. Otóż każde słowo, które wypowiadał
kapłan odebrałam jako - „teraz zaczyna się czas Jezusa”.
Miałam wrażenie, że Matka wyjęła moją dłoń ze swojej i
włożyła do Jego dłoni a sama dyskretnie usunęła się w cień.
Wyszłam z kościoła zdziwiona, zalana łzami i jakby doroślejsza.
„Czas Jezusa” rzeczywiście się zaczął. Dlaczego o tym opowiadam?
Ponieważ dzisiaj wspominamy Matkę Bożą Dobrej Rady, czyli tę,
której rady są zawsze dobre, bo prowadzą do Jezusa.