W
czasach obecnych nastąpiła bardzo głęboka dewaluacja słowa „powołanie”. Jest
ono rozumiane wąsko i płytko – jako naturalne upodobanie lub pociąg do pewnego
rodzaju życia lub zajęcia. Z czym się to wiąże? Chyba ze specyficznym podejściem
do życia, kiedy to zapominamy, że losem każdego człowieka rządzi Opatrzność, a
nie traf lub kaprys losu, nie traktujemy go jako zadania do wypełnienia.
Koncentrujemy się na tym, co życie nam daje lub może dać, a nie na tym, co my
powinniśmy w nie wnosić. Takie podejście jest następstwem bardzo wielu
czynników, z których najważniejszym jest kultura masowa, rozbudzająca nasze
namiętności, apetyty, skłaniająca do konsumowania wszystkiego, co znajduje się
w naszym zasięgu i wmawiająca, że wolność polega na braku jakichkolwiek
ograniczeń, a tym samym odcinająca od Boga i Jego wymagań.
W tej
sytuacji, jeśli nawet jesteśmy ludźmi wierzącymi, to, jak twierdzi E. Sujak,
trudno nam przejść „od wiary do zawierzenia Chrystusowi i Jego nauce i
dostrzeżenia, że istnienie Boga i Jego Syna dotyczy mnie osobiście i otwiera
przede mną określone – ale i uwarunkowane – perspektywy, że Jego słowa zwrócone
są do mnie, a Jego obecność jest dla mnie”. Trafnie to oddaje ks. M. Maliński w
swoim krótkim kazaniu: „Chrystus mówi: «Jeśli
ziarno nie obumrze», co znaczy: wielkie życie musi wiele kosztować. Im większy
chcesz być, tym więcej musisz płacić. Ale ty w głębi serca masz nadzieję, że
jakoś, ktoś, coś, gdzieś, że w jakiś sposób, jakimś cudem, na jakiejś zasadzie
wyjdziesz na swoje. Masz nadzieję, że przynajmniej w twoim wypadku zaistnieje
ten wyjątek i obejdzie się bez tragicznych sytuacji, bolesnych decyzji,
okrutnych cięć, bez codziennego trudu i mozołu. Masz nadzieję, że przynajmniej
tobie uda się wszystko to wyminąć, wymanewrować, uda się tego uniknąć. Może.
Ale zasada obowiązuje”.
A więc o
zawierzeniu możemy mówić tylko wtedy, gdy decydujemy się na przyjęcie prawa
Chrystusa, Jego nauki i Jego wezwania jako wiążących w całym życiu, we
wszystkich aktach wyboru i decyzji, w każdym wyznaczaniu sobie celów i
wytyczaniu drogi. Od tego zawierzenia tak naprawdę zaczyna się życie wiary i
zaczyna się odpowiedzialność przed Bogiem za własne życie i życie ludzi, z
którymi nas Bóg złączył i rozumienie powołania człowieka jako wyłącznej myśli
Boga.
„Bóg nas
stworzył – pisze Cecylia Plater Zyberkówna – byśmy do Niego należeli, ale
również dał nam wolność, a tym samym prawo i obowiązek, a może lepiej
powiedzieć – dar, możność z własnej i nie przymuszonej woli oddania siebie temu
Bogu, który nas już posiada, ale oddania siebie w takiej mierze i w taki
sposób, jak Bóg tego pragnie”. Stąd obowiązek dla człowieka rozpoznania woli
Bożej, odczytania swojego powołania.
Powołań,
czyli sposobów służenia Bogu, jest tyle, ile zawodów, ile uzdolnień – mamy
służyć Mu przez wszystko, czym jesteśmy, co posiadamy, wszędzie gdzie się
znajdujemy. To bogactwo możliwych powołań da się ująć w trzy główne kategorie:
powołanie do stanu małżeńskiego, do wyłącznej służby Bożej w kapłaństwie lub w
zakonie, do służby Bożej wśród świata, ale z jednoczesnym oddaniem się Bogu,
poprzez ślub czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.
Najbardziej
powszechnym jest powołanie do stanu małżeńskiego. Fundament tego powołania
położył Bóg w raju, gdy stworzył pierwszych ludzi. „Stworzył więc Bóg człowieka
na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po
czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się,
abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną».” Mając zaś stworzyć
niewiastę, rzekł Bóg: „«Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu
zatem odpowiednią dla niego pomoc»”. A gdy Ewę przywiódł do Adama, ten
ujrzawszy ją powiedział: « Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego
ciała!» Chrystus Pan podnosi małżeństwo do godności sakramentu, a święty Paweł
małżeństwo uznaje za figurę relacji Chrystusa z Kościołem.
I znów, w
naszych czasach małżeństwo traktuje się w sposób czysto ludzki, jako kombinację
różnych interesów materialnych, jako zwieńczenie miłości tylko zmysłowej, czyli
po prostu pożądań, a nie jako powołanie, toteż gdy nasycą się zmysły, gdy minie
zakochanie, utożsamiane z miłością, gdy odsłonią się wady i słabości każdego z
małżonków i przyjdą różne obowiązki i trudności – małżeństwa się rozpadają.
Aby małżeństwo
było tym, czym w zamysłach Bożych być powinno, aby przekształciło się w
rodzinę, trzeba się do niego przygotować z jednej strony przez modlitwę, by móc
przyjąć najpierw partnera, a później potomstwo jako dar Boga, z drugiej – przez
świadomy wysiłek zapoznania się z chrześcijańską koncepcją małżeństwa, rodziny
i miłości, by potem nie mylić jej z zakochaniem (nie pozwala obiektywnie
oceniać kochanego), nie stawiać znaku równości między nią a pożądaniem i
dążeniem do zaspokojenia zmysłów. Również po to, by być przygotowanym na
właściwe przeżywanie różnych jej faz – od dzieciństwa miłości poprzez jej
młodość i wiek dojrzały – aby dostrzec zarówno zagrożenia charakterystyczne dla
każdego z tych okresów i ich uniknąć, czy zminimalizować, jak i szanse związane
z każdym okresem, i te wykorzystać dla umocnienia wzajemnej więzi.
Bardzo ważne w przygotowaniu do małżeństwa jest nie tylko szukanie
partnera i zabieganie o miłość, ale przede wszystkim uczenie się miłości,
rozumienia innych, dialogu, przebaczania. Jeśli młoda dziewczyna nie przejawia
tych umiejętności na co dzień, w kontakcie z ludźmi, którzy ją otaczają –
rodzice, rodzeństwo, koledzy, koleżanki – nie będzie umiała ich przejawiać w
kontaktach z mężem. Jeśli chłopak nie przejawia ich w kontaktach ze swoimi
bliskimi, nie będzie ich przejawiał we współżyciu z żoną. Zdarza się, że jeśli
nawet w „okresie zdobywania”, młodzi ludzie okazują względem siebie
„życzliwość”, „ofiarność”, to w momencie osiągnięcia celu, znikną one jak barwy
tęczy, jak wyjątkowe przystrojenia samic czy samców w okresie godowym i
małżonkowie staną wobec siebie w nagiej prawdzie, okażą się takimi, jakimi są.
Rzadszym
od powołania do małżeństwa jest powołanie do służby Bożej w zakonach i różnego
rodzaju zgromadzeniach. Jest ono trudniejsze, bo idzie niejako przeciw naturze.
Już była mowa o tym, że Bóg stworzył kobietę jako towarzyszkę mężczyzny, bo
„źle jest człowiekowi być samemu”. Skłonność do tego wzajemnego stosunku, do
podobania się, towarzystwa, bycia razem jest wrodzona tak mężczyznom, jak i
kobietom, jak również to, że we wzajemnym zbliżeniu i zjednoczeniu szukają
szczęścia. W Starym Testamencie kobiecie była przeznaczona rola tylko żony i
matki.
Chrystus
otwiera przed ludźmi nowe perspektywy, nową formę powołania, gdy wyjaśnia, że jedni
są niezdolni do małżeństwa, bo takimi się urodzili, innych ludzie uczynili
niezdolnymi, a jeszcze inni dla królestwa Bożego pozostają bezżenni. To
powołanie może ten tylko zrozumieć, komu jest to dane od Boga, tylko ten, kogo
Bóg wezwie szczególnym wezwaniem. Przypowieść o młodzieńcu mówi, że aby się
zbawić, wystarczy „chować przykazania”. Na tych zaś, którzy je „chowają”,
Chrystus może spojrzeć z miłością i wezwać, by poszli za Nim.
Ludzie
odpowiadający na tego rodzaju wezwanie mają do spełnienia bardzo ważną rolę –
modlą się za tych, którzy nie modlą się wcale i pokutują za tych, którzy o
pokucie nie myślą i wypraszają dla wszystkich zmiłowanie Boże. Potwierdzeniem
tego jest scena ze Starego Testamentu przedstawiająca walkę Izraelczyków pod
wodzą Jozuego z Amalekitami. Mojżesz modlił się na wysokiej górze z
wzniesionymi rękami. Gdy jego ręce opadały, Amalekici zwyciężali, gdy dźwigał
je – zwyciężali Izraelczycy. Trzeba było podtrzymać ręce Mojżesza, by doszło do
ostatecznego zwycięstwa. Zakonnicy i zakonnice są Mojżeszem modlącym się na
wysokiej górze i tam, na osobności wypraszają światu łaski, a obok tego
podejmują różne zadania społeczne.
Poza
tymi dwiema drogami jest trzecia – poświęcenie się Bogu w świecie. C.
Plater-Zyberkówna pisze, że „tym ona różni się od dwu pierwszych, że Bóg
najczęściej daje ją poznać dopiero w późniejszym wieku”, że dojrzewa ona często
na gruncie pozornych niepowodzeń. Młodzi ludzie zaangażowani w jakieś zadania,
uwikłani w jakąś wyjątkową sytuację w domu rodzinnym i odpowiedzialni za nią,
nie natrafiający przy tym (pomimo pragnień) na kogoś, kto by im odpowiadał,
odepchnięci przez kogoś, kim byli zainteresowani – zostają sami. Plater pisze,
że „wszystko to nie stało się trafem (dla chrześcijan traf nie istnieje), są to
okoliczności przez Opatrzność zrządzone w rozumnych a głębokich celach, których
przeoczyć nie należy. Bóg tymi właśnie sposobami przemawia do dusz, aby nie
wchodziły w związki małżeńskie, lecz się Jemu wyłącznie oddały dla spełnienia
wielu dzieł, które w społeczeństwie przez ludzi świeckich konsekrowanych,
oddanych Bogu, a jednocześnie dyspozycyjnych, znających określony wycinek
życia, przygotowanych dobrze do wykonywanego zawodu czy pełnionej funkcji,
koniecznie dokonanymi być muszą”. Zadaniem ich jest uświęcać świat od wewnątrz.
Nie wychodzą oni bowiem zazwyczaj ze swojego środowiska. Są w rodzinach, w
pracy zawodowej, w życiu społecznym, towarzyskim. Przez fakt konsekracji
zewnętrznie nic się nie zmienia, ale konsekracja ma zapuścić korzenie w zwykłym
ludzkim życiu, by wprowadzić do niego Boga, aby zbawiać świat udzielając mu
ognia miłości przyniesionego na ziemię przez Chrystusa i przepajać Jego duchem
wszystkie dziedziny życia. Chrystus nie pragnie zabierać ich ze świata, ale
strzec od grzechu.
Młodym
ludziom często trudno zdecydować się na wybór tej drogi ze względu na
otoczenie, na zwyczajowe stereotypy, w myśl których kobieta niezamężna – stara
panna, czy mężczyzna nieżonaty – „stary kawaler” są czymś gorszym od tych,
którzy wybrali małżeństwo. Te opinie znajdują często uzasadnienie w postawach i
zachowaniach ludzi, którzy nie podjęli Bożego wezwania, samotnych z
konieczności i nie akceptujących swej samotności, starających się za wszelką
cenę wyjść z niej poprzez małżeństwo z byle kim, czepiających się kurczowo
innych, próbujących na siłę wchodzić w życie bliskich. Często mają oni
pretensje do całego świata, są zgryźliwi, niesympatyczni i bezkrytyczni wobec
siebie. Dlatego stają się oni pośmiewiskiem otoczenia, a co najmniej zasługują
na współczucie czy politowanie, podobnie jak wszyscy inni, którzy rozminęli się
ze swoim powołaniem, jakiekolwiek by ono nie było lub odpowiadając na nie, nie
potraktowali go na serio. Oprócz cech wyżej wymienionych, charakterystycznym
ich znamieniem są bezustanne aspiracje do innego życia. Robią oni nie to, co
robić powinni, podejmują ciągle jakieś nowe zadania i zobowiązania, które tak
naprawdę nikomu i niczemu nie służą, a zabierają czas i siły potrzebne do
dobrego wypełniania podstawowych obowiązków. Brak im często godności, radości,
spokoju wewnętrznego.
Są żony i
matki, które nie tolerują swoich mężów, dzieci i obowiązków domowych, wyżywają
się w różnego rodzaju działaniach czy pseudo działaniach społecznych. Zakonnicy
i zakonnice, próbujący małpować styl życia i postawy ludzi świeckich, a czasem
wychodzący ze wspólnot i nie umiejący odnaleźć się w świecie. Rozminięcie się z
powołaniem w jakiś sposób mści się, bo jakkolwiek odmowa pójścia za Chrystusem
nie jest grzechem, to jednak pozbawia człowieka tych łask, które były
przygotowane na wyznaczonej przez Niego drodze. Ewangeliczny młodzieniec
odszedł smutny i smutny pozostanie zapewne przez całe życie.
Zaproszeni na
ucztę, lecz wymawiający się, nie skosztują jej. Gospodarz znajdzie mniej
godnych, ułomnych i chromych, z którymi będzie ucztował. Zaproszeni pozostaną z
tym, co przenieśli ponad zaproszenie, a to nie przyniesie im trwałej radości,
bo, jak mówi św. Augustyn „niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie
spocznie w Bogu”, nie zrealizuje Jego planów.
Jakie są
przyczyny rozmijania się wielu ludzi z powołaniem (o niektórych już była mowa)?
Cecylia Plater Zyberkówna pisze: „Jedni – na wzór Piłata – pytają Chrystusa, a
zapytawszy odchodzą nie czekając na odpowiedź, inni lękają się pójścia za Nim,
bo mają majętności wiele, wiele uzdolnień, swoich planów, zdążyli się
przyzwyczaić do swojego stylu życia, do środowiska, bliskich”. Jeszcze inni nie
zastanawiają się nad najważniejszymi zagadnieniami życia, dają się nieść na
jego fali zdając się na los szczęścia, na sugestie rodziny, środowiska pracy,
podejmują decyzje lekkomyślnie bez przewidywania konsekwencji.
Niektórzy
mają błędny pogląd na powołanie. „Wiele osób pozostaje w mylnym przekonaniu,
jakoby pójście za powołaniem nic natury nie kosztowało, owszem miało tylko
wzbudzać błogość i zachwyt, gdy zaś na myśl o poświęceniu się Bogu, czy
małżeństwie odczuwa się pewien żal tego, co się opuszcza, a pewien lęk względem
tego, co się obiera, uważa się to za dowód oczywisty braku powołania do danego
sposobu życia” – jak pisze Cecylia Plater Zyberkówna.
Źródłem
takich postaw jest z jednej strony płytka religijność, nieumiejętność
zawierzenia Bogu (o czym była już mowa), a z drugiej - niedojrzałość osobowościowa,
która jest rysem charakterystycznym współczesnych ludzi. Pod wpływem kultury
masowej, zacierającej granice wieku, a z młodości czyniącej najwyższą wartość,
rezygnują oni z rozwoju. Są więc jak dzieci – nie mają wypracowanej hierarchii
wartości, w działaniu kierują się odruchami, nawykami i wąsko pojętym
utylitaryzmem, nastawiają się na zaspokojenie własnych potrzeb, odrzucają
wszelkie ograniczenia, a przy tym są ciekawi, spragnieni rozrywki, wrażeń,
ruchliwi, goniący za karierą i pieniędzmi, i nie zauważają upływu czasu. W
pewnym momencie rodzi się u nich bolesny niepokój, że takie życie nie ma sensu,
a na inne za późno, że zgubiło się to, co najważniejsze – własne powołanie.
Świadomość tego, brak gruntu pod nogami, pociąga negatywne konsekwencje,
omówione wcześniej.
Co należy
czynić, by młodzi mogli we właściwym czasie zdecydować się na wybór własnej
drogi, by uniknęli pomyłek lub odmowy pójścia za Chrystusem. Tu potrzebna jest
im pomoc rodziców, mądrych wychowawców, katechetów, którzy wprowadzą ich na
drogę rozwoju, wskażą właściwy kierunek: od egocentryzmu do alterocentryzmu, od
wartościowania subiektywnego do obiektywnego, od nastawienia na zaspakajanie
własnych potrzeb do dostrzegania potrzeb innych, od działania opłacalnego do
bezinteresownego, od traktowania wolności jako samowoli do wolności jako szansy
wyboru dobra. Taka pomoc pozwoli młodym odkryć wartość życia i obudzić
odpowiedzialność za nie. Za tym powinna iść modlitwa o umiejętność zawierzenia
Bogu, o gotowość pełnienia Jego woli, o światło i siłę do dokonania wyboru. Bóg
nie odmówi łaski rozeznania drogi życia tym, którzy Go o to proszą.
Cecylia
Plater Zyberkówna pisze: „Boski siewca rzuca w duszę garść zamiłowań,
uzdolnień, wewnętrzny pociąg do pewnego rodzaju życia, pewnej pracy, okoliczności
zaś dają wzrost temu zasiewowi, a tymi okolicznościami często są: wyjątkowe
spotkania z określonymi ludźmi, nagle nieszczęścia czy niepowodzenia, bądź
pociechy, jakimi Bóg nas obdarowuje, odbyte rekolekcje, książki”.
„Wierność
łasce przyspiesza wzrost nasienia Bożego. Chodzi o to” – pisze dalej – „by to
nasionko, to światło stało się dla nas tym, czym był niegdyś słup ognisty dla
pielgrzymujących do ziemi obiecanej, żeby ten promień skupiał w sobie wszystkie
promienie prac, zamiarów, zamysłów, starań i zabiegów naszych, chodzi o to, aby
te wszystkie promienie koncentrowały się w tej myśli jednej: Bóg tego chce,
świadomie wchodzę na tę drogę i gotowa jestem ponieść wszystkie konsekwencje,
jakie wiążą się z tym wyborem”. Taka postawa nie wyklucza chwilowych lęków
przed ofiarą i wątpliwości – czy podołam. Głos Boży okaże się silniejszy.
Sprawa
odczytania i przyjęcia powołania staje się sprawą szczególnie ważną dla tych,
którzy zdecydowali się być nauczycielami i wychowawcami. Nie można być dobrym
nauczycielem, jeśli nie jest się człowiekiem spełnionym, pogodzonym z sobą,
spokojnym wewnętrznie, radosnym, otwartym na świat i ludzi. Nie można nikogo
wychować będąc samemu niedojrzałym, infantylnym, śmiesznym, pełnym urazów.
Celem wychowania – pisze Plater Zyberkówna – jest „doprowadzić dziecko, aby się
rozwinęło w kierunku myśli Bożej i aby osiągnęło swe przeznaczenie, bowiem
dziecko to ziarno, w które Bóg włożył myśl swoją. Tę to myśl Bożą wychowanie
powinno doprowadzić do rozkwitu”.
Teresa - posłanniczka
Opracowano na
podstawie:
Plater-Zyberkówna
C., O trzech drogach życia, czyli o
powołaniu, Warszawa 1903.
Sujak E., Kontakt psychiczny w małżeństwie i rodzinie,
Katowice 1971.
Sujak E., Rozważania o ludzkim rozwoju, Kraków
1975.
Sujak E., Sprawy ludzkie, Kraków 1972.
Sujak E., Życie jako zadanie, Warszawa 1997.