Od wspólnoty charyzmatycznej przez zakon do instytutu świeckiego

Zawsze marzyłam, by być żoną i matką. Jako dziewczynka prosiłam Jezusa po Komunii Świętej, by dał mi męża takiego jak książę Romualdo w filmowej baśni "Fantaghiro", a jako młoda dziewczyna – takiego jak Rhett Butler z "Przeminęło z wiatrem". Nie znałam Jezusa osobiście i nie zależało mi, by Go poznać, łączyła mnie z Nim prośba o męża.

Na studiach zaczęłam chcieć czegoś więcej, podświadomie szukałam sensu, prawdy, głębi. Gdy byłam na drugim roku, koleżanka z grupy zaprosiła mnie na spotkanie wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, do której należała, a która wzorowała się na Wspólnocie Błogosławieństw. Zgodziłam się, choć wtedy głównym powodem, dla którego zostałam, był chłopak z diakonii prorockiej. Od razu trafiłam na Seminarium Odnowy w Duchu Świętym, w czasie którego przeżyłam wybór Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela, i chrzest w Duchu Świętym – ale to było jakby w tle, bez mojego osobistego zaangażowania.

W wakacje pojechałam ze wspólnotą na rekolekcje i wtedy przeszyły mnie słowa piosenki: "Jestem Twój, na wieki Twój. Nikt i nic nie rozerwie już więzów miłości tej. Jesteś mój, na wieki mój. Twoja miłość złączyła nas, Twój Krzyż". Poczułam z niewzruszoną pewnością, że Jezus mówi mi, że  j e s t , zawsze był i będzie w moim życiu. Zaangażował się nieodwołalnie.


On był obok mnie, ale ja nadal traktowałam Go jak tło – od trzeciego roku studiów do paru lat po studiach przeżywałam najsilniejsze w moim życiu zakochanie. Starszy ode mnie chłopak, od początku zajęty, był treścią moich myśli, radości, oczekiwania i bólu. Kiedy najbardziej za nim tęskniłam lub czułam się najbardziej odrzucona, prosiłam Boga, by dał mi siłę i bym nie miała żalu. Niesamowite! Podczas gdy ja myślałam o innym i cierpiałam, nie mogąc z nim być, Jezus odbudowywał mnie, zalewał Swoją miłością, usprawiedliwiał. Tej łaski bycia podniesioną, wydźwigniętą doświadczałam szczególnie mocno na "Przystanku Jezus", zupełnie darmowo, ona uprzedzała jakąkolwiek skruchę z mojej strony, spływała na mnie, zanim zdawałam sobie sprawę ze swojej obojętności wobec Chrystusa.

W czasie jednej z "przystankowych" adoracji Jezus powiedział mi, że moim powołaniem jest dawać życie za innych. Chyba wtedy pierwszy raz zaświtała mi myśl o życiu ofiarowanym Bogu. Myślałam o wstąpieniu do Wspólnoty Błogosławieństw jako osoba świecka. Pragnienie to trwało także po studiach, gdy dwa lata pracowałam blisko domu. Był to czas pogłębienia i przyjrzenia się mojej relacji z Jezusem, sam na Sam, z dala od studenckiej wspólnoty: "Co jest między Tobą a Mną, Niewiasto?" (to dosłowne tłumaczenie słów Jezusa do Maryi w Kanie Galilejskiej). Przyjęłam za możliwe, że Jezus chce, bym była wyłącznie Jego.

Nastawiona na odwiedziny domu Wspólnoty Błogosławieństw, w maju wzięłam do ręki „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”. Doszłam do fragmentu, że prawdziwą chwałę przynosi Bogu życie ukryte. Stop i gorące łzy. Zrozumiałam, że Bóg zaprasza mnie na skromniejszą drogę, a moje zamiary były pełne pychy – goniłam za chwałą, splendorem, bogactwem charyzmatów.

Zamiast za granicę, pojechałam do Sióstr Nazaretanek, u których byłam z "Odnową" na rekolekcjach. W uszach dźwięczały mi słowa: "Moje serce – Tobie dziś oddaję. Moje serce – zamieszkaj w nim, Panie. Moje serce – niech będzie jak Nazaret." Rok postulatu w Żdżarach był czasem formacji ludzkiej, poznawania siebie, zagłębiania się w relacje z najbliższymi osobami i ważne zranienia, które rzutowały na moje postawy, nauką "stąpania po ziemi" i sprzątania. Gdy jednak w lipcu i sierpniu przyszedł termin "Przystanku Jezus" w Kostrzynie, moje serce i myśli wyrywały się
ku niemu. Powiedziałam o tym Siostrze formatorce, a ona wyraziła swoje wątpliwości co do mojego bycia w "Nazarecie". Wróciłam do domu po tygodniowych rekolekcjach dla postulantek, ale już kilka dni później nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam. Na mój niespokojny list Siostra odpowiedziała, że bardziej "widzi" mnie w instytucie świeckim, gdzie jest się poświęconą Bogu, ale żyje się radami ewangelicznymi "w świecie", bez oznak zewnętrznych.

Najbliższy rok był bardzo trudny – zrozumiałam, że chcę być oblubienicą Jezusa, tęskniłam za mieszkaniem z Nim przez ścianę, za siostrami postulantkami, wymagającym życiem zakonnym. Najgorsza była pojawiająca się czasami myśl, że zraniłam Jezusa, minęłam się z Nim może bezpowrotnie. Kiedy to sobie przypominam, jestem wdzięczna za wsparcie mojego spowiednika, który radził spokojnie szukać dalej. Wreszcie po długich miesiącach zyskałam na modlitwie przekonanie, że Siostry Nazaretanki były darem na pewien czas. Kierownik duchowy dał mi książkę o instytutach świeckich, które zasadniczo nie prowadzą życia wspólnego, a ich członkowie mieszkają "w świecie" pojedynczo lub w małych grupkach i są świadkami Królestwa Bożego w swoich rodzinach, miejscach pracy i wobec wszystkich, z którymi się spotykają.

Dzięki tej książce („Dla Boga i świata. Świeccy konsekrowani”) trafiłam do Instytutu "Posłanniczek Maryi", łączącego duchowość Serca Jezusa z duchowością franciszkańską, gdzie jestem półtora roku. Choć pierwsze wrażenie prostoty i skromności tego życia sprzeciwiało się mojej ambicji, czuję, że to moje miejsce, odpowiedź na moje najgłębsze pragnienia: bycia oblubienicą Jezusa, trwania we wspólnocie i duchowej jedności – nie tylko w obrębie Instytutu, ale też z innymi wspólnotami franciszkańskimi i honorackimi – i to, które wyraził Papież Franciszek: by "pachnieć jak owce".  

Milena