Co roku w lipcu moja mama gości pielgrzymów zmierzających na Jasną Górę. Przeważnie są to radośni młodzi ludzie. Tym razem było inaczej – dwie panie w bardziej niż średnim wieku. Rozmowa tradycyjnie o pęcherzach, pogodzie i noclegach, i jak zwykle prośba, aby pielgrzymi odmówili zdrowaśkę za gospodarzy – I ja was proszę o modlitwę – powiedziała jedna z kobiet – za mojego syna. Odszedł z kapłaństwa – dodała po chwili niepewnie. A potem popłynęła z jej ust skarga. Opowieść o zawodzie, strachu o jego zbawienie, o tym , że decyzja syna zachwiała jednością jej małżeństwa. O tym jak analizowała każdy dzień z życia rodzinnego, by znaleźć błąd, który popełnili w jego wychowaniu. O tym, że musi nauczyć się mu przebaczyć, że chce go kochać, nie akceptując jednocześnie grzechu, w którym tkwi.
Słuchałam. Słuchałam ze zdumieniem, bo nie zdawałam sobie sprawy, że odejście z kapłaństwa to takie trzęsienie ziemi dla rodziny.
To wakacyjne wspomnienie powróciło z mocą szczególnie w ostatnich dniach – gdy przygotowywałam lekcje o męczeńskiej śmierci Księdza Jerzego Popiełuszki… Co by było gdyby Ks. Jerzy cofnął swoją kapłańską ofiarę??? A gdyby bł. O. Honorat cofnął swoją ofiarę…??? Co by z nami było?
Fot. E. Ciołek. Sutanna w której zamordowano ks. Jerzego Popiełuszkę