Trędowate serce...


Dziś 57. Światowy Dzień Trędowatych.

- na całym świecie przed kościołami zbierane są środki na leczenie chorych na trąd;
- po Warszawie jeździł specjalny "tramwaj nadziei"
- w Lublinie odbyła się konferencja "Stop trąd!":

O pracy na Madagaskarze mówił podczas konferencji dr Stefan Ciszewski, emerytowany chirurg, który przez trzy miesiące był tam wolontariuszem w wiosce trędowatych. Przypomniał, że choroba ta jest w stu procentach wyleczalna, trzeba jedynie zachowywać ścisłą dyscyplinę w przyjmowaniu leków. Ważne jest też, by uchwycić chorobę w jej początkowej fazie. - Mimo wyleczenia te osoby pozbawione rąk czy stóp, nie mogą wrócić do swoich wiosek i normalnie żyć, bo zginęliby z głodu - dodał. Dlatego konieczne jest istnienie takich miejsc, gdzie mogą żyć, pracować i odzyskiwać poczucie własnego człowieczeństwa.

- Kiedyś słuchałem z niedowierzaniem misjonarzy, którzy apelowali o pomoc i mówili, że wystarczy jedna złotówka, by ludzie tam mogli wyżyć i uczyć się. Teraz wiem, że to prawda – mówił dr Ciszewski. - Tam się chce wracać, bo to są dobrzy ludzie, bardzo wdzięczni za pomoc, którzy chcą dzielić się wszystkim, co mają – dodał.

O. Józef Michna, werbista, który ponad 10 lat pracował w Ghanie, podkreślił, że ważna jest świadomość. - Trzeba pomagać nie tylko finansowo, ale przez mówienie o tym problemie, nie tylko w mediach, ale we własnych środowiskach – mówił.

Marysia Łukowska, wolontariuszka misyjna w Tanzanii, opowiadała o spotkaniach w wiosce trędowatych pod Mwanza. Poznała tam młodego chłopaka, wnuka trędowatej kobiety, który ze względu na babkę chciał zostać lekarzem i wrócić do wioski, by pomagać ludziom.


- także napisano o współczesnych "trędowatych"

A jak tak automatycznie słysząc słowo "trędowaty" widzę mojego kochanego Franciszka z Asyżu.
Ile mnie kosztowało zrozumieć jego lekcję o trędowatym i ile mnie kosztuje wewnętrznie ciągle do niej wracać... Niestety życiowe lekcje mają to do siebie, że raz przerobione nie odchodzą do lamusa...

Ale jak to z Franciszkiem było?

"Gorycz w słodycz, a słodycz w gorycz"

Gdy pewnego dnia z żarliwości błagał Pana, usłyszał w odpowiedzi:

- „Franciszku, to wszystko co kochałeś i pragnąłeś posiadać według ciała, trzeba abyś uznał za godnego wzgardy i nienawiści, jeżeli chcesz, znać moją wolę. Gdy później zaczniesz czynić to, co wydawało ci się ongiś miłe i słodkie, będzie to dla ciebie nie do zniesienia i przykre, w tym zaś do czego odczuwałeś wstręt, znajdziesz wielką słodycz i rozkosz bez miary”.


Gdy więc Franciszek ucieszony tym i wzmocniony w Panu urządzał konne przejażdżki w pobliżu Asyżu spotkał jakiegoś trędowatego. Pomimo tego, że trędowaci budzili w nim wstręt, to jednak zadając sobie gwałt zsiadł z konia i dał trędowatemu wsparcie, całując go w rękę. Otrzymawszy zaś od niego pocałunek pokoju wsiadł na konia i kontynuował swoją przejażdżkę. Od tej pory zaczął coraz bardziej przezwyciężać siebie, aż dzięki łasce Bożej doszedł do doskonałego zwycięstwa nad sobą.


Natomiast po kilku dniach, biorąc dużo pieniędzy, udał się do szpitala trędowatych i zebrawszy wszystkich razem, dał każdemu z nich jałmużnę, całując jego rękę. Wychodząc zaś ze szpitala, przekonał się, że naprawdę to, co było dla niego poprzednio przykre, a mianowicie widzenie i dotykanie trędowatych przemieniało się w słodycz. Tak bardzo bowiem, jak powiedział, przykry był dla niego widok trędowatych, że nie tylko nie chciał ich widzieć, ale nawet nie chciał się zbliżyć do ich mieszkań. Jeśli zaś czasem wypadało mu mijać ich domy, lub tylko je spostrzec, chociaż litość pobudzała go do udzielenia im jałmużny za pośrednictwem kogoś innego, zawsze jednak odwracał twarz, zatykając sobie nos rękoma. Teraz jednak wzmocniony łaską Bożą do tego stopnia spoufalił się z trędowatymi i stał się ich przyjacielem, że jak świadczy w swoim Testamencie (T 1-3), pozostał wśród nich i pokornie im służył.

(Legenda Trzech Towarzyszy, 11)

(dalszy fragment jest o tym, jak słodycz modlitwy i przebywania z Panem zamienia mu się w gorycz i modlitwa staje się walką, ale to może innym razem).

W powyższym wydarzeniu Franciszek nauczył mnie jak rozpoznać w sobie trędowate serce i jak je uzdrowić.

Chyba nie ma człowieka, który w swoim życiu nie miał jakichś "trędowatych": sąsiada, który słucha głośnej muzyki, teściowej, znajomego z pracy, szefa, a może czasem męża/ żony.
Widok trędowatego wzbudza w nas odrazę, najchętniej byśmy nie spotykali tej osoby, mijali ją wielkim łukiem, a jeśli to niemożliwe, to w spotkaniach okazujemy wzgardę.
I tak samo na początku drogi nawrócenia czynił Franciszek. Ponieważ już jakiś czas wcześńiej zapragnął znać wolę Pana i ją w swoim życiu wypełnić, to często się modlił i rozmyślał szukając i prosząc Pana, by dał mu poznać tę wolę. Usłyszał pewnego razu, że jeśli chce poznać wolę Pana, to najpierw gorzkie ma mu się zamienić w słodycz, a słodkie w gorycz.
Gdy na przejażdżce konnej rozmyślał o znaczeniu tego, co usłyszał na drodze spotkał trędowatego. Wtedy szybko zrozumiał, że gorzki jest dla niego trędowaty. Co zrobił?

Gorzki dla Franciszka w tym momencie życia i nawrócenia był widok trędowatego. Tak bardzo bowiem, jak powiedział, przykry był dla niego widok trędowatych, że nie tylko nie chciał ich widzieć, ale nawet nie chciał się zbliżyć do ich mieszkań. Jeśli zaś czasem wypadało mu mijać ich domy, lub tylko je spostrzec, chociaż litość pobudzała go do udzielenia im jałmużny za pośrednictwem kogoś innego, zawsze jednak odwracał twarz, zatykając sobie nos rękoma. Teraz jednak wzmocniony łaską Bożą do tego stopnia spoufalił się z trędowatymi i stał się ich przyjacielem, że jak świadczy swoim Testamencie pozostał wśród nich i pokornie im służył.(Na tym etapie życia, dla Biedaczyny co innego będzie gorzkie, aniżeli wtedy, gdy Franciszek będzie przed stygmatami. Widać więc, że ta przemiana goryczy w słodycz jest procesem dokonującym się w każdym momencie życia człowieka).

Spotkanie z człowiekiem chorym na trąd było dla Franciszka nie do zniesienia. I tak powie o nim w Testamencie:widok trędowatych wydawał mi się nie do zniesienia. To znaczy, że gdy spotykał trędowatego odwracał głowę i mówił “nie” - na widzenie trędowatego, zatykał nos i szedł w inną stronę.

Mówić “nie”, na widzenie kogoś, oznacza nienawiść w sercu, którą żywi się względem tego człowieka. (I czasem tak jest w życiu, gdy pojawia się przełożony, ojciec, matka, brat, siostra, a ty się odwracasz do nich plecami i na ich widzenie mówisz “nie”, mając w swoim sercu uczucie nienawiści względem drugiego człowieka).

Po tym słowie o goryczy i słodyczy, kiedy Franciszek ma w uszach to słowo - (ważne, że to jest słowo - a więc od razu rodzi się wniosek, że jeżeli chcesz znać wole Bożą to musisz słuchać słowa, a jemu zależało na tym, Franciszek chciał znać wole Bożą).

jechał konno w okolicach Asyżu i zobaczył trędowatego, do tej pory zawsze wiedział co robić w takiej chwili, spinał wówczas konia i uciekał w drugą stronę, ale w tym momencie tego nie uczynił, chciał spróbować czegoś innego. Zsiada z konia i pod wpływem głosu, który słyszy w uszach robi dwie rzeczy:

1. całuje trędowatego w rękę

2. daje mu jałmużnę

Kiedy to uczynił poczuł trochę słodyczy w swoim wnętrzu. A jak poczuł trochę słodyczy, to żeby się do końca przekonać, że prawdą jest to, co usłyszał w Słowie Bożym, idzie do szpitala trędowatych i zrobił tysiąc razy to samo. Całuje trędowatych w ręce i daje im obfitą jałmużnę. (Widzimy, że na początku jest mały czyn z jego strony, który potem zostaje zwielokrotniony).

Dalej Bóg zaczyna działać w jego życiu, jak sam napisze w Testamencie 1-3

Mnie, bratu Franciszkowi, Pan dał tak rozpocząć życie pokuty: gdy byłem w grzechach, widok trędowatych wydawał mi się bardzo przykry. I Pan sam wprowadził mnie między nich i okazywałem im miłosierdzie. I kiedy odchodziłem od nich, to, co wydawało mi się gorzkie, zmieniło mi się w słodycz duszy i ciała; i potem nie czekając długo porzuciłem świat”.

Od początku w życiu Franciszka obecny jest krzyż, mały czyn. Co więcej do tego czynu został on niejako przymuszony, nie miał drogi ucieczki. Biograf napisze, że Franciszek musiał zadać sobie “gwałt”. Po ludzku patrząc nie można dziwić się Franciszkowi, spotkanie z trędowatym nie jest niczym przyjemnym. (kto jest twoim trędowatym w życiu? Jak przeżywasz chwile kiedy przychodzi się z nim spotkać?)

Taki był proces jego poznawania woli Bożej. Franciszek zwielokrotnił to, co dało mu odrobinę radości.

Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzeczywistość. Otóż w średniowieczu całowało się w rękę: biskupa, księcia, matkę, ojca. To jest proces, który się dokonał we Franciszku z pomocą gestu szacunku i dawania jałmużny.

(Ważne jest więc w życiu dawać jałmużnę i kierować się miłością względem naszych nieprzyjaciół, ale człowiek często odwołuje się tylko do plotek, poprzestając na tym jednym przykrym doświadczeniu związanym ze swoim trędowatym, a potem bazuje tylko na słowach, które wypowiadają inni na temat tego człowieka. Bóg daje nam narzędzia do walki z wrogami miłości, a są nimi: moc jałmużny oraz miłość do nieprzyjaciół).

(Ktoś może powiedzieć, że on nie ma nieprzyjaciół, ale to nie jest prawdą, bo jeśli ktoś nie ma nieprzyjaciół nie jest chrześcijaninem, albo jest się ślepcem).

Jeśli chcesz znać wolę Bożą - to ten trędowaty dla starego człowieka jest gorzki, ale dla nowego człowieka, człowieka Ewangelii jest słodyczą duszy i ciała. Takiej właśnie słodyczy duszy i ciała doświadczył Franciszek po spotkaniu z trędowatym.
(Juliusz Pyrek OFMCap., Rekolekcje naśladowania Chrystusa we Franciszku)