W Empiku kłębowisko ludzi. Podchodzę do kasy i rzucam na ladę stos książek i precjoza do robienia biżuterii dla chrześnicy. - Mam dość świąt – oznajmiam ponuro kasjerowi.
- Pani? Ironicznie uśmiecha się chłopak a na dowód, że ironia jego jest słuszna, zjawia się wysuszona dama i kategorycznie żąda, by natychmiast (!) wskazał jej półki z kalendarzami.
- Do Wigilii - dodał zjadliwie, gdy dama oddaliła się - wszyscy klienci zasiądą z poczuciem, że są wspaniali, a mnie zacznie przechodzić nerwica lękowa.
Uśmiecham się współczująco i szybko robię rachunek sumienia z „przejechanych” ekspedientów i kasjerów. Wynik zadowalający. Popychana przez ludzi przedzieram się do wyjścia. Kolejne obietnice wzięły w łeb: miałam nie robić w Adwencie prezentów, nie spieszyć się i po prostu czekać na narodziny Zbawiciela.
- Tak to tylko w klauzurowym klasztorze można – szybko się usprawiedliwiam. Myliłam się. W niedzielę wybrałam się na Bielany do pokamedulskiego kościoła, a tam jak zwykle dużo wcześniej ustawiona szopka. Drewniane figurki pasterzy, królów i zwierząt wpatrują się w pusty żłóbek. Pusty? O nie, ktoś wygrzewa miejsce dla Dzieciątka i spokojnie bez pośpiechu, tak po prostu oczekuje na Zbawiciela.
Zobaczcie sami.