Rzymskie wakacje - Manoppello


Pierwszy raz o całunie z Manoppello dowiedziałam się od mamy. Zbagatelizowałam sprawę wsadzając ją na półkę z "maminymi cudownościami".

Nieugiętą postawę zweryfikowałam nieco po programie red. G. Górnego, którego sobie bardzo cenię.

Po przeczytaniu książki Paula Badde "Boskie Oblicze" postanowiłam, że w Manoppello muszę być, choćby na piechotę.

Nie sądziłam, że Pan poważnie potraktuje moje deklaracje...

Sukces wyprawy absolutnie zależał od Opatrzności, bo cóż my wiedziałyśmy o tej miejscowości? Że leży w Abruzji? Nad Adriatykiem? W górach? Że trzeba dojechać do Chietti? Oto cała nasza wiedza. Wsiadłyśmy do pociągu radośnie trzymając się antyfony przypadającej na ten dzień "Stańmy z uwielbieniem przed obliczem Pana". Radość lekko ostygła w Chietti. Zimno, leje deszcz i z nikim nie można się dogadać. Jednak docieramy do Manoppello! Jeszcze tylko do Volto Santo - ale jak? O której coś przyjedzie nie wie nikt, więc idziemy na piechotę. Podobno to tylko trzy kilometry. Po trzech okazuje się, że jeszcze tylko siedem. Pod górę. Na szczęście po drodze wsiadamy w autobus, który po kilku minutach... ma stłuczkę. Panie, czy my dotrzemy? Dotarłyśmy.

Do relikwi można podejść na wyciągnięcie ręki i patrzeć ile dusza zapragnie. Co zobaczyłam? Pierwszy oddech. Zdziwione spojrzenie. Prostą dobroć. Pewnie każdy pielgrzym widzi co innego. Kardynał Meisner widział ... serce!

"Twarz jest monstrancją serca. W Volto Santo ukazuje się serce Boga".

Dlatego musiałam być w Manoppello. Choćby na piechotę.