O rekolekcje wielkopostne moja młodzież dopytywała się już w adwencie. Jednak, gdy faktycznie przyszedł ich czas, zapał do uczestniczenia w naukach mocno zmalał. Zaczęło się narzekanie: „O dziesiątej?! Dlaczego tak późno?!!! Nie lepiej o ósmej? Godzinkę i mieć z głowy”, „O dziesiątej?! Tak wcześnie??? Nie wyśpię się!!!” Potem było kombinowanie: „Proszę pani, a jak ktoś zachoruje i nie będzie mógł przyjść?”, „Ile to będzie trwało?” „A pani będzie?” Wreszcie przyszedł czas na jawny bunt: „Wolę być na lekcjach, księża zawsze mówią to samo”, „Jak słyszę, że Pan Bóg mnie kocha, to mi się niedobrze robi”. Prawdę mówiąc byłam wykończona zanim cokolwiek się zaczęło. No, ale zaczęło się. Kapłan młody, komunikatywny i… multimedialny. Na ekranie pojawiały się filmy, prezentacje nawet karaoke. Było wszystko, czego potrzebuje współczesna młodzież: obraz i muzyka, przeplatana – właśnie! Czym przeplatana?
Wszyscy powinni być zadowoleni i niby byli. Ale zostało pytanie - czy na pewno tak miało być? Od lat widzę starania młodzieżowych rekolekcjonistów. Niekiedy są to wyczyny karkołomne. I widzę wtedy młodzież, po której w większości wszystko spływa. Jednocześnie ta właśnie młodzież chce czegoś więcej, i niekoniecznie musi być to karaoke.